Madera z Teneryfą w tle

Madera chodziła nam po głowie już jakiś czas, ale ciągle nie była nam po drodze. W sierpniu 2017 roku postanowiliśmy zaplanować coś na luty/marzec 2018. Miało być tanio. No i miejsce miało być choćby z wiosenną pogodą. Po różnych kalkulacjach najlepszym wyborem okazała się  Madera.
Lot z Manchesteru liniami Monarch, które w międzyczasie upadły, ale wcześniej odwołały nasz lot i mogliśmy go zmienić, lub bezpłatnie odwołać. Odwołaliśmy i by nie dolatywać tam na wieczór liniami easyjet, kupiliśmy bilety na poranny lot obsługiwany przez jet2.
Opcja spania się zmieniała kilkakrotnie, finalnie wynajęliśmy tanie mieszkanie przez portal airbnb.

I tak oto nastał 2 marca 2018 roku.... 
Od początku tej podróży nie było lekko...
Anglię zaatakowała niespodziewana w marcu, śnieżna zima. 
Nie jesteśmy fanami lotniska w Manchesterze, nie jest ono najlepiej skomunikowane z naszym miastem.
Ze względu na niespodziewaną zimę wyruszyliśmy dość wcześnie, by niespodzianki po drodze nie zniweczyły naszych urlopowych planów. I to była bardzo dobra idea! Okazało się, że część autostrady jest  całkowicie zamknięta i musimy jechać lokalnymi drogami przez góry. Nie nastrajało nas to optymistycznie, ale zapas czasu pozwalał wierzyć, że dojedziemy na czas. I udało się.... Nie spodziewaliśmy się innych przygód. 







Oczywiście mieliśmy świadomość, że lotnisko na Maderze to jedno z najniebezpieczniejszych na świecie. Ale nasza przyjaciółka była tam trzy razy i nie miała dodatkowych atrakcji.
Ale nie my... (Ania nie lubi latać).
Wystartowaliśmy kilkanaście minut po 10 rano. Planowo na Maderze mieliśmy wylądować o 14. Z powodu lekkiego opóźnienia, do wyspy zbliżaliśmy się po 14. Zachwycała soczystą zielenią. I kiedy już prawie, kiedy już widzieliśmy przepiękne wybrzeże... 





Samolot gwałtownie poderwał się do góry! To nie było przyjemne uczucie, tym bardziej, że silny wiatr uatrakcyjniał nam wrażenia. Pilot poinformował, że z powodu silnego wiatru nie udało nam się wylądować, ale to jest częste na wyspie, teraz będziemy oglądać ją z góry, a potem ponowimy próbę lądowania.
Oglądanie wyspy z góry przedłużało się..... I nagle Madera zaczęła się oddalać...


No tak, lecimy na Kanary. Ciekawe na którą wyspę?  Po chwili pilot poinformował nas, że w celu zatankowania samolotu, lecimy na Teneryfę.
Jak do tej pory nigdzie nie byliśmy dwa razy. Teneryfa jest pierwszym takim miejscem :)






 Po 30 minutach postoju ruszyliśmy w 45-minutową podróż na Maderę. Nagrodą za tę przygodę był widok wulkanu El Teide w śnieżnej pokrywie.



Im bliżej było do celu podróży, tym częściej nachodziły nas myśli: "a jak znów się nie uda?" . Ale udało się za pierwszym podejściem!!!! Byliśmy na miejscu po ponad 8 godzinach w samolocie. Mogliśmy dolecieć na Kubę....





Przewrotność losu: kupiliśmy poranny lot, by nie lądować wieczorem.... Cóż... coś trzeba wspominać na starość:)


Previous
Previous

Tydzień na Maderze

Next
Next

Urodziny na Symi