Tydzień na Maderze

Na Maderze spędziliśmy 7 dni. Zachwyciła nas zieleń, niezliczone wodospady... Chwilami uciekaliśmy przed deszczem, czasami goniliśmy słońce.
Pierwsze dwa dni jechaliśmy na zachód (mieszkaliśmy mniej więcej w połowie południowego wybrzeża wyspy).
W Sao Vicente zjedliśmy pyszne ciastko z polewą z marakui (na Maderze występuje ponad 30 gatunków tego owocu) i próbowaliśmy utrzymać się na nogach, bo wiatr, który nie pozwolił nam spokojnie wylądować, nieustannie nam towarzyszył.


W Ponta Delgada zachwyciły nas zielone klify opadające do oceanu.




Czasami na drodze trzeba było poczekać na odgarnięcie osuniętych skał i połamanych gałęzi.


Trafiliśmy do ruin starego młyna.


A wieczorami popijaliśmy tradycyjny maderski alkohol czyli ponczę.


Drugiego dnia, ruszając na zachód zatrzymaliśmy się w Ponta do Sol. Wiatr, ocean i huk.... huk niesionych przez ocean kamieni.




A w Paul do Mar zachwyciliśmy się wodospadem. Wodospadów na Maderze jest tysiące, przynajmniej w marcu, w okresie kiedy naprawdę sporo pada.



Na północy znajduje się urokliwe Porto Moniz. Są tam naturalne baseny, jednak my w marcu nie próbowaliśmy z nich korzystać.





Kolejny dzień (droga na wschód), to wizyta na najwyższym klifie Europy i umiejscowiony na nim szklany taras. Atrakcja dla Tomka, bo Ania ma koszmarny lęk wysokości. 








Postanowiliśmy też pojechać na Pico de Arieiro, drugi najwyższy szczyt Madery. Niemal na sam szczyt można dojechać samochodem, czyli taka wyprawa dla leniwych. Niestety musieliśmy szybko wracać, gdyż goniły nas deszczowe chmury, a wiatr utrudniał utrzymanie równowagi. Zdołaliśmy tylko, zrobić kilka zdjęć.




W Santanie byliśmy kilkakrotnie. Jakoś ciągle stawała nam na drodze. Tradycyjne maderskie domki mogliśmy podziwiać i w słońcu i w deszczu. W kilku z nich są sklepiki z pamiątkami. Są też takie opuszczone, są i zamieszkałe. Są banki w tym kształcie i mieszkania dla zwierząt.









Na jednym z blogów przeczytałam pytanie,czy przylądek Sao Lourenco jest kiedykolwiek zielony. Jest, w marcu na pewno. W naszej opinii to najpiękniejszy zakątek Madery. Nie wybraliśmy się szlakiem na sam koniuszek przylądka, ale to co zobaczyliśmy, zachwyciło nas.  





Dwukrotnie próbowaliśmy zobaczyć płaskowyż Paul da Serra. Niestety dane nam było tylko błądzić w deszczu a w drodze podziwiać majestatyczne wodospady.






W Porto da Cruz jest tradycyjna fabryka rumu. Zwiedzać ją można za darmo, a w przyległym sklepie zaopatrzymy się w pamiątki i lokalny alkohol w dobrych cenach. W miasteczku jest też kilka knajpek.









Kolejnym ciekawym miejscem na Maderze jest targ w stolicy. Odwiedziliśmy go, po raz kolejny uciekając przed deszczem. Myśleliśmy, że będzie większy, ale mimo wszystko warto go zobaczyć i popróbować różnych gatunków marakui.










Tydzień to mało, by poznać Maderę, cudowny kawałek portugalskiej ziemi, rzucony gdzieś na środek oceanu. Jednak nawet tydzień wystarczy by się tą piękną wyspą zachwycić. 











Previous
Previous

Madera - praktyczne podsumowanie.

Next
Next

Madera z Teneryfą w tle