Bahla Fort i o tym jak zginęliśmy w górach...

Po pierwszej nocy w Omanie, mimo, że wciąż bez zaginionego bagażu, poczuliśmy się lepiej i zaczęło nas cieszyć to co widzimy i gdzie jesteśmy.
Hotel, w którym spaliśmy, to pierwsze zetknięcie z orientalnym wystrojem wnętrz. I jeszcze jedna nowość: obsługa pokojów, jadalni, recepcji, to mężczyźni. W zdecydowanej większości Hindusi.





Plan na ten dzień to Fort Bahla oraz przejazd przez góry, by wieczorem dotrzeć do Muscatu, między innymi po bagaż, który dotarł już do Omanu. Fort jest okazały, robiący wrażenie i jeżeli chce się go zwiedzić dokładnie, należy zarezerwować sobie dobre 2-3 godziny.




Przy forcie jest przystanek autobusowy i możemy stąd pojechać..... choćby do Dubaju. Lub na południe kraju, do Salalah.


A po przeciwnej stronie ulicy zaczyna się Bahla Suk. Ze względu na to, że wszystkie moje chusty były w zaginionym bagażu, wędrówka po suku nie była dla mnie zbyt komfortowa i tak naprawdę szybko z niego wyszliśmy. Miałam wrażenie bycia trochę nie do końca ubraną. Wstąpiliśmy jednak do coffee shopu na pierwszy w Omanie sok ze świeżych owoców. Na powitanie wskazano nam miejsce, gdzie należy umyć ręce.






Tego dnia wybraliśmy kiwi i granat.


Posileni sokami ruszyliśmy w drogę do stolicy, ale trochę na około przez góry. Było pięknie. Jednak w pewnym momencie, jakąś godzinę drogi do wybrzeża nawigacja mówi nam "skręć w prawo", ale w prawo tylko jakieś krzaki. Nasze europejskie umysły szukały drogi choć trochę asfaltowej, więc jedziemy dalej. Nawigacja pokazuje, że się oddalamy i nakazuje zawrócić. Zawracamy, ale znów nie wiemy gdzie zjechać, gdy słyszymy komunikat by skręcić. Krążymy więc po najbardziej asfaltowej drodze jaka jest w zasięgu naszego wzroku. Wreszcie postanawiamy zapytać kogoś o drogę. Nie bez znaczenia jest, kończące się nam paliwo. Przypominamy sobie wszystkie informacje, które czytaliśmy przed wyjazdem, o przyjaznych Omańczykach. Przed jednym z domów, młody człowiek czyści samochód, pytamy o drogę na Al Rustaq. Mówi, że ktoś nas poprowadzi. Po europejsku myślimy, że już, zaraz.... Jednak najpierw trzeba dokończyć czyszczenie samochodu. Po kilku minutach idzie do domu. Wychodzi z całym tuzinem omańskich mężczyzn. Coś radzą, oglądają nas, najstarszy z nich podchodzi do nas, pyta skąd jesteśmy, tłumaczy, że Al Rustaq jest za "zieloną górą", godzinę drogi stąd i, że zaraz nas ktoś poprowadzi do właściwej drogi. Dziękujemy i ruszamy za naszym przewodnikiem. Jedziemy kilka kilometrów, do miejsca, w którym nasza nawigacja nakazuje nam skręcić i tam też skręcamy, mimo, że drogi w naszym rozumieniu tam nie ma. Już wiemy, że musimy zmienić nasze myślenie, że nie każda droga, to droga jaką znamy z Europy. Nasz przewodnik zostawia nas na rozstaju dróg, pozwala zrobić sobie zdjęcie i życzy nam szczęśliwego pobytu w Omanie.


Droga do Al Rustaq


Wieczorem odbieramy bagaż z lotniska i jedziemy do hotelu, w którym spędzimy dwie najbliższe noce. Rano będziemy zwiedzać Wielki Meczet.

Previous
Previous

Muskat i droga do Sur

Next
Next

Długa droga do Omanu