Wahiba Sands czyli noc na pustyni

W pierwszych planach noclegu na pustyni nie było. Ale ponieważ plan się trochę zmieniał podczas miesięcy przygotowań do tej podróży, ostatecznie przedostatnią noc w Omanie spędziliśmy na pustyni Wahiba Sands, na campie Desert Wonders Camp. Nocleg zarezerwowaliśmy przez booking.com i kosztował nas 36 OMR za noc, za dwoje, w tym kolacja i śniadanie. Na miejscu okazało się, że to takie małe, pustynne all inc. ponieważ kawa, herbata, owoce, napoje i słodycze były dostępne przez cały czas. Zdecydowanie było to warte swojej ceny.


Aby dostać się na pustynię, byliśmy umówieni z właścicielem campu na stacji benzynowej Omanoil w miejscowości Bidiyah. I chyba wszyscy podróżujący na pustynne campy spotykają się właśnie tam.


Przyjechaliśmy wcześniej, ustawiliśmy się w widocznym miejscu i czekamy.... po chwili przyjeżdża jakiś Omańczyk, z uśmiechem mówi "hi", więc podjeżdżamy pod dystrybutory, witamy się, on pyta skąd jesteśmy.... a potem mówi, żebyśmy zaparkowali w poprzednim miejscu, i tam czekali, bo on nie jest z campu, on chciał nam tylko powiedzieć "hallo". Ot Omańczycy!
Wróciliśmy na swoje miejsce obserwacyjne. Po jakimś czasie podjeżdża dwójka turystów, ustawiają się w pobliżu, upewniamy się więc, że jesteśmy w dobrym miejscu. Za jakiś czas zatrzymuje się młody Omańczyk i mówi, żebyśmy jeszcze chwilę czekali bo właściciel campu się spóźni. 
Tym sposobem, po dwóch godzinach doczekujemy się Nasera, właściciela naszego kawałka pustyni.
Po przywitaniu, podjeżdżamy do warsztatu, by spuścić powietrze z opon i ruszamy. Według słów Nasera droga ma być łatwa, potem będzie wzniesienie, które może być trudniejsze.



Po początkowo mało urokliwej drodze w okolicach wioski, zaczynamy wjeżdżać na pustynię. 


Tuż przed zapowiadaną wydmą, nasz omański przyjaciel udziela Tomkowi ostatnich wskazówek.


I ruszamy dalej, napotykając mieszkańców pustyni.


Camp położony jest pośród pomarańczowych wydm pustyni Wahiba Sands. Jest zadbany, dobrze zorganizowany. Po przyjeździe poszliśmy na kawę i owoce. Spotkaliśmy tam sympatyczną parę Katalończyków (tak nam się przedstawili, na pytanie skąd są: "z Katalonii"). Po kawie i rozmowie, rozeszliśmy się na zachód słońca. 



Pojeździliśmy trochę w okolicy campu, a zachód słońca obserwowaliśmy z wysokiej wydmy.





Zachód słońca na pustyni to wrażenia inne niż wszystkie, jakich doświadczyliśmy. Wszechogarniające nas nic, potęguje doznania. Jeżeli ktoś się zastanawia czy warto, my mówimy: zdecydowanie warto.
Kolacja w Desert Wonders Camp, to najsmaczniejszy kurczak jakiego ostatnio mieliśmy okazję jeść. Do tego ryż, sałatki... wszystko pyszne.

Sympatyczni pracownicy, zapewniają komfort i poczucie zaopiekowania.



Czas po kolacji można spędzić przy ognisku.



W nocy na pustyni robi się zimno, to wiemy wszyscy z lekcji geografii. Ale wiedzieć, a doświadczyć, to są dwie różne rzeczy.


Rano był spacer, śniadanie (oczywiście pyszne), omańska kawa z kardamonem. A potem krótka rozmowa z Naserem i czas powrotu do cywilizacji.


Z właścicielem campu

Na znanej nam stacji benzynowej dopompowaliśmy opony i ruszyliśmy w stronę stolicy.


To było jedno z piękniejszych doświadczeń w Omanie. 


Previous
Previous

Ile kosztuje 4387 km przez Oman?

Next
Next

Powrót na północ