Egipt samodzielnie cz.4 Klasztor świętego Antoniego

Ostatnim, zaplanowanym przez nas, samodzielnym, egipskim szaleństwem, był klasztor świętego Antoniego. Położony mniej więcej w połowie drogi między Kairem a Hurgadą. Pierwsze czego się dowiedzieliśmy o tym klasztorze, to informacja od naszego egipskiego znajomego, że tam nikt nie jeździ. Dlaczego? Bo był tam zamach, usłyszałąm w odpowiedzi. No to jak był i nikt tam nie jeździ, to już zamachu nie będzie, no bo po co robić atak na puste miejsce. I ruszyliśmy…

Przed nami było niemal 300 kilometrów i ponad 3 godziny drogi. Drogi innej niż ta, z Hurgady do Luksoru. Przede wszystkim autostrada w stronę Kairu jest miejscami płatna, mimo, że mapy Google pokazują, że jest ona bezpłatna. Należy na tę okoliczność mieć gotówkę. W sumie, w dwie strony zapłaciliśmy, na kilku punktach poboru opłat, 45 funtów egipskich czyli około 6 złotych.

Drugą różnicą pomiędzy drogą do Luksoru, a tą do Kairu, są pomiary prędkości. Gdzie są radary? Tego nie wiemy, nie widzieliśmy, ale….

Gdzieś w połowie drogi zatrzymaliśmy się do kolejnej kontroli. Standardowo podajemy opakowanie karty sim z egipskim numerem telefonu a policjant patrzy na nas , jakby nie rozumiał o co nam chodzi. Prosi o paszporty i mówi coś o 200 funtach. Myślę sobie, no na pewno nie! Żadnej łapówki nie będzie!

Zaczynają się kalambury. On uderza dłonią w samochód, mówiąc “car, car” a potem krzyczy “ladarrrrr, ladaaaarrrr”, przystawia dłonie do oczu. My w tym zdenerwowaniu zupełnie nie wiemy o co mu chodzi. Już sobie myślę “a na co mi ta wycieczka była, skończymy w egipskiej ciumrze”. Wreszcie mówię do niego “oddawaj paszporty, wracamy do Hurgady!” Widzę w lusterku jak wraca do swojego auta i uderza dokumentami o maskę. Jest wściekły, skończymy w ciumrze, już to widzę. Wraca z telefonem i pokazuje zdjęcie naszego samochodu i wskazuje na dokumenty. No pięknie, dali nam w wypożyczalni dokumenty od innego samochodu, myślę sobie (wyobraźnia zaczyna pracować na najwyzszych obrotach, nikt takich historii nie wymyśli jak ja, w tamtej chwili). Pytam go czy to są złe dokumenty? Policjant mówi, że nie, że to nasza rejestracja na zdjęciu, że jechaliśmy 130km/h a można 110. Proszę by powtórzył, a on pisze to na kartce.

I nagle wszystko jest jasne! “Ladarrrr” to radar! Oczywiście, przecież robił z dłoni lunetę! Wszyscy zaczynamy się śmiać, płacimy 200 funtów egipskich (około 27 złotych) mandatu, oczywiście w gotówce, dostajemy nasze dokumenty i ruszamy w dalszą podróż ustawiając tempomat. Przydaje się on w drodze powrotnej, kiedy to inni panowie też chcą od nas pieniądze za mandat, ale upieramy się, że to niemożliwe, bo mamy zablokowaną prędkość. Tym razem się udaje. Choć pewnie w jednym momencie, przy wyprzedzaniu, trochę ta prędkość była wyższa niż dopuszczalna.

Klasztor świętego Antoniego położony jest na zachód od głównej drogi z Hurgady do Kairu, trochę w środku niczego, na Pustyni Arabskiej. Jest to jeden z najstarszych klasztorów chrześcijańskich na świecie i podobno, najstarszy dziłający. Od IV wieku naszej ery funkcjonuje z przerwami. Został wzniesiony w pobliżu miejsca, gdzie życie pustelnicze prowadził Antoni Wielki, czyli święty Antoni Pustelnik, żyjący w III n.e.

Kiedy dotarliśmy na miejsce, na rozległym parkingu stały autokary z lokalnymi pielgrzymami i kilka samochodów osobowych. Od pierwszych chwil wzbudzaliśmy zainteresowanie miejscowych odwiedzających.

Weszliśmy do pomieszczenia zaraz za bramą. Chyba było oznaczone jako informacja. Mnich przy biurku zapytał skąd jesteśmy, kazał nam usiąść i gdzieś zadzwonił. Gdy traciliśmy cierpliwość czekając, on kazał nam siedzieć i czekać. Trochę nas to denerwowało. Po dłuższym oczekiwaniu przyszedł mnich o imieniu Marco i zabrał nas na spacer po zabudowaniach klasztornych. Dołaczyła do nas też trójka Egipcjan w wieku około 60-65 lat, ubranych po eurpejsku. Dwóch mężczyzn i kobieta. Podejrzewamy, że byli to bliscy mnicha Marco, bo wjechali samochodami za klasztorną bramę.

Mnich otwierał przed nami kolejne pomieszczenia: kaplicę, spichleż, jadalnię…

W pewnym momencie spaceru, zatrzymaliśmy się koło żródełka i jeden z towarzyszących nam mężczyzn, chyba dopiero teraz, uświadomił sobie, że wizyta w klasztorze dwojga obcokrajowców jest trochę dziwna. Bo tylko dwoje? I zapytał jak my się tu dostaliśmy. Odpowedziliśmy zgodnie z prawdą, że przyjechaliśmy samochodem. Ale kto kierował? No Tomek….

Stwierdził, że to jednak Tomasz nie jest z Polski, jest z Egiptu, skoro prowadzi tu samochód. A mnich nazwał Tomka Shogunem. Dalej popłynęły opwieści o tym jak jechaliśmy do Edfu, jak byliśmy w Denderze i Abydos… I, że Oman i Katar zwiedziliśmy…

Miło nam było, że nasz rozmówca znał Polskę. Przez wiele lat był na placówce dyplomatycznej w Niemczech i często odwiedzał nasz kraj.

Podobnie jak w Abydos staliśmy się ciekawostką dla miejscowych chłopców i kiedy poprosili o wspólne zdjęcia, poświęciliśmy chwilę czasu wspólną sesję fotograficzną.

Po wyjściu z klasztoru, chłopcy chwalili się, że robiliśmy sobie wspólne zdjęcia, więc i inni się odważyli. A jeszcze inni skorzystali ponownie z okazji.

Przed wyjazdem do klasztoru próbowaliśmy znaleźć cenę za wstęp. Nigdzie takiej informacji nie było, no bo i biletów wstępu do klasztoru nie ma. Można złożyć ofiarę do puszki. Tak też zrobiliśmy. Bo mimo początkowego zdenerwowania, że nie możemy sobie pospacerować sami, to wycieczka z Marco okazała się bardzo ciekawa.

Jeżeli lubicie zobaczyć coś ponad standardowe punkty wycieczek fakultatywnych; jeżeli macie odwagę ruszyć w ciekawe miejsce poza utartym szlakiem, to ten klasztor na pewno spełni Wasze oczekiwania.

Nawet jeżeli boicie się jeździć po tak zwariowanych krajach jak Egipt, to tutaj nie macie czego się obawiać. Cała droga jest pusta, szeroka i nie prowadzi przez żadną miejscowość.

Nasza przygoda samodzielnego zwiedzania Egiptu zakończyła się tego dnia. Przed wyjazdem nie mieliśmy skąd czerpać informacji o takiej formie zwiedzania kraju faraonów. Teraz mamy doświadczenie, znamy realia i jedno wiemy na pewno, drugi raz całkowicie zrezygnowalibyśmy z pobytu w hotelu stacjonarnie. Wiemy, że ten kraj można zwiedzić, jak każdy inny, po naszemu, czyli wsiąść w samochód i jechać z miejsca na miejsce. Egipcjanie na widok osób zwiedzających ich kraj samodzielnie, są pomocni, życzliwi i chyba to oni są bardziej ciekawi nas, niż my ich.

Previous
Previous

Andaluzja, na początek podsumowanie

Next
Next

Egipt samodzielnie cz.3 Luksor