W cieniu potęgi starożytności.

Wyspani, po smacznym śniadaniu z widokiem na Morze Tyreńskie, zastanawiając się czy zdążymy przed deszczem, ruszamy zwiedzić pobliski park archeologiczny.
Po raz kolejny i ostatni korzystamy z artecard. Miało być szybciej, ale tutaj to tak nie działa. Pani robi zdjęcia, wysyła je gdzieś mms-em i czeka na potwierdzenie, że należy nam się darmowy bilet. Trochę to irytujące, bo przepuszczamy wszystkich innych a sami czekamy.... zaraz pewnie i jakaś szalona japońska wycieczka nas wyprzedzi. Ale udało się! Możemy zacząć zwiedzanie.




Spacerujemy po rozległym terenie, pomiędzy trzema, doskonale zachowanym świątyniami, podziwiając umiejętności starożytnych budowniczych i zastanawiając się ilu robotników poświęciło życie podczas prac przy powstawaniu tych monumentalnych budowli. I żałujemy, że nie przyszło nam do głowy podjechać tu wieczorem poprzedniego dnia, by choć z daleka popatrzeć na oświetlone świątynie. No cóż... 

Obraz może zawierać: 2 osoby, w tym Tomasz Chałaciński, okulary, fotka z ręki i zbliżenie

Po wyjściu udajemy się na drugą stronę ulicy, by na tym samym bilecie zwiedzić Muzeum Archeologiczne. Warto... naprawdę warto. Potężna kolekcja. Szczególne wrażenie robi na nas sala z grobowcami, które były zdobione wewnątrz. 





I to właściwie jedyny punkt do zwiedzania tego dnia. Ruszamy więc w drogę na południe, na kolejny nocleg. 


Droga na południe jest dziwna, chwilami bywa tak pusto, że zastanawiamy się czy nie wjechaliśmy w jakąś nieuczęszczaną drogę, bo przecież niemożliwe by droga szybkiego ruchu, a nawet autostrada, była taka pusta. Ale wszystko jest w porządku, nawigacja mówi nam, że wszystko jest ok. 
Przed nami około 270 km. Naszym celem są okolice miejscowości  Paola. W połowie drogi robimy postój, by coś zjeść. Nasz zestaw wędrownego podróżnika zawiera chleb, jakąś włoską wędlinę, pomidory, ser, wodę i ..... odkorkowane wino! Kto nie siada za kierownicę, ten do lunchu pije wino!


Kierowca jest o wodzie, ale posila się ogromną pajdą włoskiego chleba z pysznymi dodatkami.


Cieszymy się, że nie będziemy zbyt późno. To pozwoli nam odpocząć, pospacerować po plaży, może zobaczyć zachód słońca?
Niestety... Mimo, że wynajęliśmy przyzwoity (wg opinii na booking.com) apartament, to na miejscu nie było już tak pięknie. Gospodarze nie pojawili się o umówionej godzinie by otworzyć nam drzwi. Po sms-ie i dwóch telefonach (z drugiej strony słuchawki tylko język włoski), po 50 minutach doczekujemy się naburmuszonej właścicielki. Więcej o tym będzie w poście na temat tego, gdzie spaliśmy.
Słońce niestety zachodzi kiedy czekamy na klucze. 
Dzień kończymy smaczną pizzą z pobliskiej piekarni-pizzeri, którą przygotowuje nam włoski fan Polski. Był w naszym kraju dwa razy, ostatni raz 10 dni temu. To takie sympatyczne spotkanie na koniec dnia. 


50 cm za 11 euro.... Pizza z nami wygrała. Została 1/3, którą zabieramy kolejnego dnia w dalszą drogę.
Previous
Previous

Zerknąć na Sycylię

Next
Next

Półwysep Sorretyński